czwartek, 31 lipca 2014

Skrzydlaci goście

Ogród w środku miasta może tętnić życiem! :)
Przepis na ściągnięcie do ogródka gości jest prosty: dużo drzew, krzewów, kwiaty (przyciagają owady :)) i dostęp do wody. To nie musi być od razu sadzawka - wystarczy wystawić naczynie z wodą, by ptaki mogły korzystać z niego w czasie lata. Trzeba pamiętać o systematycznym napełnianiu poidła, zwłaszcza w czasie największych upałów!
Nie zdziwcie się, jeśli w naczyniu pojawi się życie ;) u nas w baseniku wystawionym dla Juniora swój cykl rozwojowy przechodzą właśnie komary :)
Zobaczcie sami:
Te ruchliwe żyjątka podobne do plemników to komarze larwy... W każdym razie tak mi się wydaje ;)

Nie bójcie się owadów. Motyle cieszą oko, a rzeczone komary przyciągają ptaki; pająki też mają wtedy co jeść. Pajączki też mogą stać się dla ptaków pokarmem, więc każdy organizm ma w tej układance swoje istotne miejsce.
Mnie tutaj brakuje jeszcze żab. Kiedyś były, ale nasz ówczesny pies okazał się "psem na żaby" i w pień wygryzł całą kumkającą populację :(

Dzisiaj chciałabym Wam pokazać, jakie ptaki odwiedzają ogród Babci Oli.
Gołąb grzywacz, o którym juz pisałam, z werwą przystąpił do budowy gniazda. Znosi gałązki, a czasem nawet można zobaczyć, jak próbuje oderwać te, które mu nie pasują, albo przydadzą się w innym miejscu. Uwielbiam obserwować go przy pracy! To lepsze niż TV!



Jest też znany Wam już kos. Udało mi się w końcu wyśledzić, gdzie teraz ma gniazdo. Miejsce wybrane z rozmysłem. Żaden kot nie da rady się tam wspiąć, a inne ptaki, które miałyby chrapkę na jaja lub pisklęta, też będą miały problem z pokonaniem plątaniny gałęzi i liści, by się do nich dobrać.
To stare gniazdo w gałęziach clematisa:


A to już nowe, posadowione w gałęziach bluszczu wspinającego się po ścianie sąsiedniego budynku. Uwierzcie mi, tam to gniazdo naprawdę jest! :)


Jest też sam Pan Kos, który przeszukuje trawnik w poszukiwaniu pokarmu:



Udało mi się spotkać szpaka:


Dużo frajdy może sprawić obserwowanie kawek, które gniazdują w kominach na dachu sąsiedniej kamienicy.




Kawki to bardzo mądre ptaki i zdecydowanie mniej ruchliwe niż sikorki, którym naprawdę trudno zrobić zdjęcie...





Te małe ptaki przylatują gromadnie rano i wieczorem w poszukiwaniu pokarmu. Trudno zauważyć je pomiędzy liśćmi, ale za to doskonale słychać ich charakterystyczne ćwierkanie.

To by było na tyle. Zachęcam Was do obserwowania ptaków, bo to naprawdę fajny i łatwy sposób zdobywania wiedzy o przyrodzie. :)

środa, 30 lipca 2014

Wieści ze Ślimakowa

Przygoda Juniora z hodowlą ślimaków wciąż trwa.
O mały włos, a mięczaki zakończyłyby swój żywot w sposób tragiczny :(
Aleksander, głuchy na upominania, targał słój ze sobą niemal wszędzie, aż stało się to, przed czym przestrzegałam: ślimaczy dom runął na podłogę i rozsypał się w drobny mak!
Akcję ratowniczą trzeba było przeprowadzić szybko, bo ślimaki zaczęły się rozpełzać (ślimacze tempo to mit! :)) sunąc po okruchach szkła...
Alekander w rozpaczy, ja w gorączce, bo Mikołaj słysząc hałas akurat się obudził i obwieszczał to wyjątkowo donośnym krzykiem, no i jeszcze dwa psy, które trzeba pilnować, by ślimaków nie zeżarły...
Matka - Polka potrafi! szybko zorganizowałam nowy słój (bo pomimo moich namów Junior nie chciał słyszeć o zwróceniu zwierzakom wolności), przerzuciłam do niego ślimaki i wzięłam się za sprzątanie bałaganu bujając jednocześnie w wózku Mikołaja ;)
Jak już sytuacja była na tyle opanowana, że chodzenie po podłodze nie groziło późniejszą wizytą w Szpitalu Zachodnim, trzeba było sprawdzić stan naszej trzódki. Na szczęście ani jeden mięczak nie ucierpiał :) Opiłki szkła spłukałam z nich pod bieżącą wodą, znieśliśmy z ogrodu świeże rośliny i urządziliśmy nowy dom. Potem Aleksander przeprowadził własną inspekcję i dbając o dobrostan swoich podopiecznych pozwolił im na krótki spacer :)




A tak właśnie wygląda ślimacze mieszkanie:



Obecnie słój zamieszkuje 16 osobników, w tym jeden winniczek, którego znaleźliśmy przy torach kolejki WKD (swoją drogą, kiedyś było ich tam zdecydownie więcej). Miał w kilku miejscach strzaskaną skorupę i dlatego go wzięliśmy, bo pamiętać trzeba, że to zwierz prawem chroniony i takie "branie sobie" winniczków nie jest dozwolone.
Nasze ślimaki zjadają to, co ich kuzyni "na wolności" - po prostu podpatrujemy co tamte lubią i wrzucamy to samo do słoja.
A ślimaki to prawdziwi smakosze, mówię Wam! Chętnie zjadają liście, ale śliweczki i gruszeczki to dla nich prawdziwy rarytas! :D

sobota, 26 lipca 2014

Sierpówka

Poranne foto-łowy uważam za udane :)
Oprócz gołębia grzywacza (o nim we wczesniejszym poście) upolowałam też sierpówkę, zwaną synogarlicą turecką.
Ptaki te odkąd pamiętam są w babcinym ogrodzie :) Ba! nawet zdarzyło mi się wychowywać ich pisklę, ale to zamierzchłe czasy...
Synogarlice występują w Polsce powszechnie; częściej można spotkać je w mieście niż na terenach wiejskich.
Podobno szybko przyzwyczaja się do człowieka i daje się oswoić. Z mojego doświadczenia wynika jednak, że to ptak raczej płochliwy i bez skłonności do zaprzyjaźniania się ;)
Zdęcia robiłam z balkonu. Gdy tylko ptak zobaczył, że zbyt długo się na niego patrzę zerwał się do lotu, zrobił kilka okrążeń i znów zajął miejsce na tej samej latarni. Sytuacja powtórzyła się jeszcze dwa razy, aż w końcu odleciał na dobre.
Cóż, pewnie uznał, że dość już ma mojego nękania ;)




Warto wstawać skoro świt :)

Nie należę do rannych ptaszków, o nie! Ale od dziś chyba zacznę wcześnie wstawać :)
Pamiętacie, jak pisałam o gołębiu grzywaczu, który strasznie hałasował na śliwie przed domem? Dziś odkryłam, że tam jest grzywaczowe gniazdo! Nigdy bym nie pomyślała, że w tej plątaninie gałęzi i bluszczu może być na nie wystarczająco dużo miejsca, ale jak widać moja wyobraźnia jest mocno ograniczona ;)


Faktem jest, że gniazda w tym gąszczu nie widać, gołębie ubarwieniem przypominają śliwki i trudno zobaczyć je z dołu - oto niezbite dowody, że w każdym szaleństwie jest metoda :)



Nawet temu gołębiowi nie było łatwo dostać się do gniazda, ale po chwili szamotaniny dał nura w zwój bluszczu...


po czym, po szybkiej inspekcji wymknął się z drugiej strony drzewa...



Ptaki przez cały czas się porozumiewały, co udało mi się nagrać. Jakość nie jest zbyt dobra, bo charaktertystyczne gruchanie zagłuszają samochody :(


Niemniej ten filmik i zdjęcia to dowód na to, że żeby podglądać przyrodę nie trzeba daleko szukać. Jej ogromne bogactwo jest tuż obok!

Kos raz jeszcze :)

Samiec kosa, to połowa pary gniazdującej w ogrodzie Babci Oli. Pani kosowej nie widziałam już dawno - mam nadzieję, że wysiaduje jaja i nic jej się nie stało.
Samczyk jest wyjątkowo odważny i sprawia wrażenie jakby był zainteresowany nami, tak jak my nim ;)
Dziś trwaliśmy dobry kwadrans po przeciwnych brzegach oczka wodnego. Ja robiłam zdjęcia, Junior był przeszkadzajką, a kos jak gdyby nigdy nic czyścił sobie piórka :)





To kolejne, ale z pewnością nie ostatnie zdjęcia tego sympatycznego jegomościa. Czekam z niecierpliwością na następną okazję do zrobienia mu kilku fotek! :)

piątek, 25 lipca 2014

Pomysły na deszczowe dni



Dziś od rana solidnie pada, czasami zagrzmi i błyśnie. W taką pogodę trudno cały dzień spędzić na powietrzu. Tylko co tu robić z Małym Zwierzolubem?
Oto kilka propozycji przetestowanych na Juniorze:

Pierwszą z nich są filmy z serii "Dzika Polska". Emitowane są w paśmie TVP Warszawa (przedwczoraj był odcinek o borsukach - rewelacja!), ale można je też zobaczyć w internecie pod adresem:
http://vod.tvp.pl/audycje/wiedza/dzika-polska
Z młodszymi dziećmi warto te filmy oglądać, żeby móc wytłumaczyć bardziej skomplikowane kwestie, które są poruszane, ale według mnie nie jest to wcale ich wadą.
Narracja jest ciekawa, fajne zdjęcia, różne tematy. Aleksander tę serię po prostu uwielbia! :)

Dla lubiących książki (my lubimy! :)) proponuję te autorstwa Włodzimierza Puchalskiego. Pisane wprawdzie z myślą o dorosłych, ale dla mnie główną ich wartością są przepiękne zdjęcia!
Dzieci zaciekawią z pewnością opowiadania Adama Wajraka. Napisane lekko, językiem zrozumiałym dla młodych czytelników (bądź słuchaczy).
U nas w domu książek o zwierzętach jest mnóstwo - poczynając od koni, a kończąc na ptakach drapieżnych. Aleksander lubi je ze względu na zdjęcia i rysunki. Właściwie oglądać je może przez długie godziny, "zamęczając" mnie przy tym pytaniami "co to?", "dlaczego?", "po co?".
Nie ma to jak dziecięca ciekawość świata! :)

Jeśli jesteście zainteresowani tematyką leśną nieco bardziej profesjonalną sporo pozycji znajdziecie w sklepie internetowym Ośrodka Rozwojowo - Wdrożeniowego Lasów Państwowych w Bedoniu.
W ofercie tego sklepu są też płyty z odgłosami przyrody.
Aleksander lubi słuchać ptasich treli a ja planuję zakupić płytę z głosami np. żubra i wilka :) To też powinno mu się spodobać :)

Junior lubi też filmy na Animal Planet, ale te oglądam razem z nim, ponieważ nie wszystko jest dla niego zrozumiałe. Poza tym, jeśli są pokazywane fragmenty polowań, albo gdy jest mowa o przemocy wobec zwierząt, to też wolę mieć nad tym kontrolę.

Są też programy na kanałach dla dzieci. U nas prym wiodą "Kot Prot" i "Detektyw Łodyga" na MiniMini.

Ufff... to chyba już wszystko. Może wybierzecie z tej listy coś dla siebie i swoich dzieci. A jeśli macie jakieś własne propozycje, to ja chętnie z nich skorzytam :)

czwartek, 24 lipca 2014

Gołąb grzywacz

Miała być sierpówka, a jest gołąb grzywacz :)
Gołębie te gniazdują na naszym ogrodzie na wysokich sześćdziesięcioletnich świerkach. W Wielkanoc znalazłam nawet pisklę, które wypadło/ zostało wyrzucone z gniazda. Musiało długo już leżeć na ziemi, bo było mocno wychłodzone i osłabione. Zabrałam je do domu, ale po 5 dniach pisklę padło; niestety nie udało się go sztucznie wykarmić :(

Wczoraj wieczorem siedząc na tarasie usłyszeliśmy, jak coś tłucze się w gałęziach śliwy. Okazało się, że to młody gołąb grzywacz :)

Po chwili odleciał na dach sąsiedniego budynku, ale i tam udało mi się go sfotografować :) na zdjęcie załapał się też kos, który ma tam jeden ze swoich ulubionych punktów obserwacyjnych:


To jednak nie koniec. Po chwili na to samo drzewo przyleciał kolejny gołąb. Szybciutko pobiegliśmy z Aleksandrem na taras na piętrze (jest akurat na poziomie korony drzewa), żeby go poobserwować :)
Ptak był zajęty toaletą i nie zwracał na nas większej uwagi, więc i zdjęcia są ciekawsze :)




Dla mnie jest piękny. A Wy co sądzicie?

Jak Junior został hodowcą ślimaków

Dzisiaj, jak co rano wyruszyliśmy na "przegląd pajęczyn". Całą noc padało i Aleksander bał się, że deszcz zniszczył sieci. Tak się na szczęście nie stało, co więcej niektóre z nich wyglądały pięknie ubrane w krople wody :)
W jednej z pajęczyn zauważył małego ślimaka i stwierdził, że trzeba go uratować. Do tej zaszczytnej funkcji wydelegował mnie, ponieważ sam boi się pająków ;)

Ten malec zapoczątkował pierwszą w życiu Juniora hodowlę ślimaków.
Pomyślałam sobie, że to dobra okazja do pokazania, że ślimaków u nas dostatek i różnią się one od siebie kolorem i rysynkiem na muszli.
Zorganizowaliśmy wiaderko, wypełniliśmy je trawą i ruszyliśmy na łowy.


Szukając ślimaków pod liśćmi natknęliśmy się na kosarze pospolite, które skryły się tam przed deszczem.
Zebrane ślimaki umieściliśmy w dużym słoju, który Junior wypełnił liśćmi, trawą i gałązkami.
Byłam przekonana, że słój postawimy gdzieś na dworze, ale Aleksander zdecydowanie stwierdził, że zabiera nowych przyjaciół ze sobą do domu.
Ba! ogłosił, że zabierze je weźmiemy je do Warszawy, żeby we wrześniu mógł pokazać ich dzieciom ;)

środa, 23 lipca 2014

Odrobina teorii czyli o edukacji przygodowej słów kilka




 
Z wykształcenia jestem pedagogiem i już w trakcie studiów interesowałam się różnymi formami wspierania rozwoju dziecka. Tak odkryłam plenerową rekreację przygodową (outdoor adventure recreation) oraz edukację przygodową.

Walory wychowawcze i terapeutyczne przygodowych zajęć na łonie przyrody docenił i jako pierwszy włączył do programu pedagogicznego Kurt Hahn.
W 1941 r. stworzył on szkołę Outward Bound, w której uczył brytyjskich marynarzy, jak przetrwać w ekstremalnych warunkach po katastrofie statku. Po wojnie na kursy zaczęli uczęszczać też zwylki obywatele, dla których udział w zajęciach był szkołą charakteru i funkcjonowania w grupie społecznej. Zauważono, że biwaki w lesie, wspinaczka, zjazdy na linach, poranne biegi czy symulowane akcje ratownicze w plenerze uczą wpółżycia w grupie, współdziałania, a także samodzielności, wytrwałości i zaradności życiowej; zwiększają też poczucie własnej wartości i sprawstwa.

U podłoża koncepcji Hahna leżało przekonanie o wartości przekształcania przeżyć w prawdziwe czyny oraz przezwyciężania samego siebie, własnych ograniczeń i lęków. Hahn chciał rozwijać u młodych ludzi kreatywność, spontaniczność, zachęcał ich do podejmowania wyzwań i ponoszenia konsekwencji własnych działań. Zajęcia prowadzono w małych grupach, co sprzyjało rozwijaniu kompetencji społecznych.

Współcześnie mianem edukacji przygodowej określa się oddziaływania, które wykorzystują element ryzyka, przygody oraz różnorodność środowiska przyrodniczego w celu osiągnięcia określonych rezultatów wychowawczych i edukacyjnych.
Spośród wielu zalet edukacji przygodowej można wymienić nastepujące:
- realizm w nauczaniu, przez co staje się ono bardziej efektywne;
- wyposażenie uczestników zajęć w podstawowe umiejętności przydatne także w codziennym życiu;
- poznanie przez uczestników środowiska przyrodniczego; respektowanie i poszanowanie przez nich praw natury;
- rozwijanie świadomości uczestników;
- stworzenie warunków do aktywnego wypoczynku.
Kontakt z naturą niesie jeszcze jedną korzyść: ludzie stają się bardziej wrażliwi, świadomi swojego miejsca i roli w otoczeniu społeczno-przyrodniczym.

W wersji "dla dorosłych" uczestnicy obozów rzucani są na głęboką wodę: muszą zdobyć pożywienie, zbudować obozowisko, wykonać proste narzędzia i przygotować posiłek. Uczą się w ten sposób zaradności, samodzielności i rozwijają swoją kreatywność.
 Ja staram się to wszystko wykorzytać , ale w wersji "dla przedszkolaków"; dostosowanej do ich umiejętności, możliwości i wrażliwości.
Uważam, że wyjście poza salę lekcyjną, wycieczka do lasu, parku czy na łąkę nauczy dzieci więcej niż kilka godzin wpajanej teorii.

Pracując z dziećmi i młodzieżą zauważyłam, że wielu z nich niczym się nie interesuje, żyje w wirtualnym świecie w oczekiwaniu, że ktoś rozwiąże za nich wszystkie problemy. A nie o to przecież chodzi, prawda?
Wystarczy naprawdę niewiele, by od dziecka nauczyć nasze pociechy tego, co z pewnością będzie ich kapitałem w przyszłości.

Staram się, by mój syn był samodzielny i zaradny, ale jednocześnie rozbudzam w nim ciekawość świata, uważność na to, co go otacza i uczę wytrwałości w poszukiwaniu odpowiedzi na nurtujące go pytania.
Junior ma mniej okazji do tego, by się nudzić a jednocześnie chłonie wiedzę jak gąbka. A i mnie takie nauczanie sprawia ogromną frajdę :))

Na temat edukacji przygodowej napisałam pracę magisterską. Nie dotyczyła ona dzieci, ale możliwości wykorzystania tej formy oddziaływań w pracy z osobami uzależnionymi od narkotyków. Gdyby ktoś z Was tematem był zainterseowany, to "magisterka" opublikowana jest na stronie Fundacji Czarodziejska Góra z Mniszkowa. Badania na potrzeby tej pracy robiłam podczas organizowanego przez Fundację obozu wspinaczkowego.
Dziś do tematu pewnie podeszłabym nieco inaczej, ale idea pozostała ta sama:
warto uczyć w plenerze! :)